Nie było mnie trochę, wiem, mea culpa, albo i nie mea, bo raczej wszystko wina komputera, który wysłał własną płytę główną do Kabulu i teraz tańczy tango z kablami na stole. Co kraj to obyczaj, prawda? W każdym razie spieszę z wyjaśnieniem, że żaden wściekły toluen ani inna pochodna benzenu mnie nie zeżarła, jestem cała i w miarę zdrowa, deczko przeuczona, niewyspana, głodna, kaszląca, zarywająca nosem w ziemię etc, etc, czyli syndrom studenta pierwszego roku w pełnej krasie. Mimo to jest mi dobrze.